Gość - nasz pan... i kat. O ciemnej stronie klienta

Opublikowano w 9 listopada 2025 17:00

„Service workers experience five times more verbal abuse than the average employee.”
– Journal of Applied Psychology, 2020

 

W dolinie, gdzie góry odbijały światło jak szkło, powstało Królestwo Lusterek. Z zewnątrz błyszczało jak pałac z marzeń. Fasady ze szkła, ogrody pełne światła, korytarze, w których każdy mógł zobaczyć siebie w nieskończonej liczbie odbić. Goście przybywali tu z całego świata, by podziwiać własne twarze w polerowanych taflach.

Mówiono im: „Tu masz zawsze rację. Tu twoje odbicie jest królem.”

I tak się stało.

Z początku wszystko wydawało się doskonałe. Służba uśmiechała się szeroko, właściciel Pan Miren mówił, że stworzył miejsce, w którym każdy gość poczuje się doskonały. Recepcjonistka Alina powtarzała codziennie po cichu tę samą mantrę:

„Gość jest święty. Gość ma rację. Gość jest lustrem.”

Ale pewnego dnia lustra zaczęły mówić.

Nie głośno, na początku tylko szeptem, wśród nocy, kiedy korytarze pustoszały. Ich głosy brzmiały jak echo dawnych rozmów: rozkazów, pretensji, wybuchów złości. Mówiły głosem ludzi, którzy przestali być ludźmi, bo widzieli tylko swoje odbicie.

Panowie Cienia przyszli niedługo potem. Nie mieli imion, tylko żądania. Wchodzili do karczmy i rozmawiali z własnym gniewem. Krzyczeli, rozlewali wino, rzucali monetami w twarze kelnerów, którzy się zbyt wolno kłaniali. Każdy z nich wierzył, że lustra potwierdzą jego rację bo po to tu przyjechali.

Alina nauczyła się milczeć. Każde słowo kosztowało ją spojrzenie przełożonego. Każda próba obrony kończyła się notatką o „braku profesjonalizmu”. Młody kelner Marek raz próbował zaprotestować, gdy gość uderzył go kieliszkiem w ramię. Tego samego dnia zniknął z grafiku. Nikt nie pytał, co się stało.

Wieczorami, gdy światło przygasało, służba gromadziła się w kuchni. Nie mówili o pracy. Patrzyli w czarne szyby, które w nocy odbijały ich twarze bez uśmiechu. Kiedyś te twarze były pełne życia. Teraz wyglądały jak cienie.

Pewnej nocy jedna z pokojowych, starsza kobieta imieniem Helena nie wróciła z piętra. Znaleziono ją dopiero rano, siedzącą przed wielkim lustrem w apartamencie królewskim. Na tafli było coś wypisane palcem, jakby we mgle:

„Rację ma człowiek, nie odbicie.”

Tego dnia lustra zaczęły pękać. Nie wszystkie naraz, powoli, jedno po drugim. Najpierw te w korytarzu, potem w jadalni. Każde pęknięcie brzmiało jak oddech ulgi.

Pan Miren kazał je wymieniać, ale następnego dnia pękały znów. Goście krzyczeli, że lustra kłamią. Że pokazują ich twarze zbyt prawdziwe. Bez uśmiechu, bez blasku, bez maski.

W końcu w Królestwie Lusterek nikt nie chciał już patrzeć w lustra. Ani goście, ani służba. Bo każdy zobaczył w nich coś, czego nie chciał znać własną twarz po drugiej stronie uprzejmości.

Mówią, że Pan Miren oszalał. Ostatni raz widziano go w Sali Luster, gdzie wszystkie tafle pękły w jednym momencie. Stał pośrodku, otoczony setką odbić samego siebie, a każde miało inne oczy zimne, puste, gniewne. Kiedy strażnicy weszli, już go nie było. Tylko lustra drżały, jakby ktoś właśnie z nich wyszedł.

Alina odeszła w ciszy. Nie zabrała nic, nawet wypłaty. Powiedziała tylko do Heleny, zanim ta zniknęła ostatni raz: „Nie jesteśmy odbiciami. My jesteśmy światłem, którego nie widać.”

Dziś Królestwo Lusterek stoi puste. Nikt już tam nie przyjeżdża. W nocy jednak słychać ciche dźwięki,  jakby ktoś znowu próbował wytłumaczyć, że gościnność to nie kapitulacja. To wymiana.

 

Morał:
Gościnność bez granic staje się niewolą, a uśmiech bez godności maską, która pęka najciszej.